Rzecz o pająkach
Mam słabość do pająków. Nie, nie, żebym je szczególnie lubiła, albo żeby mi
w ogóle nie przeszkadzały pajęczyny w domu. Nie umiałabym się zaprzyjaźnić z
ośmionogiem, ale żyję z nimi w dziwnej symbiozie. Darzę je szacunkiem, wszak są
chyba pożyteczne. Biologia nie była nigdy moją najsilniejszą stroną, ale coś
mętnie pamiętam o pająkach produkujących penicylinę i zjadających muszki. W
każdym razie nie wciągnę pająka odkurzaczem ( chyba, że przez nieuwagę), nie
zdepczę, nie utopię w sedesie.
Po raz pierwszy w Brukseli naocznie, jak
również na własne uszy przekonałam się, że tupiące pająki istnieją. Dotychczas,
na dźwięk takich opowieści, czułam dziwny chłód na plecach, wyobrażając sobie
potężne, włochate, głowotułowe potwory.
Było to tuż po moim przyjeździe z
Polski. Wynajęliśmy w naprędce uroczy, choć mocno zaniedbany apartament na
parterze w pobliżu szkoły naszego syna, w tak zwanej „dobrej dzielnicy” w
niedalekim sąsiedztwie polskiej ambasady. Nasze mieszkanie było dawnym atelier, pracownią jakiegoś artysty.
Składało się z wielkiego salonu z wnęką kuchenną z pięknym długim barem.
Odzielnymi pomieszczeniami była tylko
łazienka, toaleta i dość duży pokój dziecinny przerobiony z garażu. Pod stopami
skrzypiała uroczo cudna drewniana podłoga, skąpana nieustannie w świetle
dziennym dzięki olbrzymim oknom zajmującym całą ścianę i wychodzącym na mini
ogródek.
Ale najwspanialsze było wielkie wypukłe
okno z mleczną szybą w.... suficie, pośrodku pokoju. Nad nami znajdował się....
taras sąsiadów. Wyglądalo na to, że ludzie
ci wylegiwali się na tarasie z wielką
mleczną kopułą - naszym...oknem po środku. Taka belgijska osobliwość. Plastikowa
szyba była na tyle transparentna by przepuszczać z łatwością dzienne światło, a
na tyle zamglona by nie można było nas podgladać z góry. Sprytne.
Nasz mały zaniedbany ogródek był otoczony
z trzech stron wysokim murem. Wspinały się po nim bujne pnącza dzikich poziomek.
Było ich całe mnóstwo!
W tym uroczym bajkowym mieszkaniu
zamieszkiwały olbrzymie, tupiące nocą pająki. Czuły się jego gospodarzami, dom
przez wiele miesięcy pozostawał niewynajęty. Aż któregoś wrześniowego dnia ich święty,
pajęczy spokój został zmącony przez intruzów – nas, ludzi. Chowały sie w dzień,
by nocą obchodzić swoje włości. Gdy zalegała grobowa cisza, wyłaziły ze swoich
kryjówek i tup, tup, tup - przemierzały zdrewniałymi odnóżami pachnącą żywicą
podłogę. W poświacie księżyca wyglądały zjawiskowo. Ich włochate odnóża skrzyły
sie drobinkami srebra i złota. Nie zamierzałam jednak mieszkać z olbrzymami pod
jednym dachem. Postanowiłam zafundować im przeprowadzkę do ogrodu.
Każdego z nich brałam delikatnie na sztywną kartkę papieru, wynosiłam na
dwór i delikatnie sadzając na murze koło poziomek wypowiadałam czarodziejskie
zaklęcie: „Tu jest twoje królestwo, a dom jest mój!”
Po wyprowadzeniu do ogródka wszystkich
pająków okazało się, że i tak musimy opuścić to mieszkanie i to jak
najszybciej. Czyżby zemsta włochatych? (Nie zadzieraj z pajakami!)
Jesienne słoty obnażyły gorzką prawdę o
naszym lokum. Na ścianie salonu pojawił się okropny grzyb, a właściciel nie był
zainteresowany rozwiązaniem problemu. Polubownie załatwiliśmy sprawę, zrzeczenie
się wzajemnych zobowiązań nastąpiło w trybie natychmiastowym, a zainteresowany
nie przyjechał nawet po klucze. Prosił by wrzucić mu je do skrzynki na listy
razem z... należnością za ostatni miesiąc. Mimo, że jestem już tu tyle lat, ciągle
zdumiewa mnie zaufanie Belgów do obcych.
Mam podobny stosunek do pająków..też je wynoszę na kartkach papieru na dwór:)...za to mój starszy syn panikuje nawet na widok maciupeńkich czerwonych pajączków:)
OdpowiedzUsuń